Źródło zdjęcia: https://www.mobygames.com/game/xbox360/resident-evil-4/promo/promoImageId,117943/
Przyszła
pora na odświeżenie wspomnień – w moim X360 wylądowała gra Resident Evil 4.
Hit, który swego czasu solidnie ogrywałem na PS2, a który swoją premierę miał –
bagatela – w 2005 roku (tak, jesteśmy już starzy). Skoro już naszła mnie ochota
na „residenta”, to jest to dobry pretekst do sprawdzenia, jak ten tytuł
przetrwał próbę czasu – być może nawet lepiej niż ja ?
Resident
Evil 4 to gra akcji w ujęciu TPP (kamera „zza pleców”), w której, przemierzając
tajemniczą, hiszpańską wieś, ratujemy córkę prezydenta, rozprawiając się przy
okazji z hordą zainfekowanych „wieśniaków” (i nie tylko) – to taki skrót dla
formalności, gdyby ktoś miał przerwę w dostawie internetu przez ostatnie 14
lat. Warto zwrócić od razu uwagę na kilka istotnych aspektów: seria RE, będąca
uznanym już, choć nieco oklepanym cyklem survival horrorów, wraz z częścią
czwartą postanowiła zerwać z dotychczasowymi znakami rozpoznawczymi, takimi jak
strzelanie do zombie, prerenderowane, statyczne tła, każdorazowa animacja
otwierania drzwi przy zmianie pomieszczenia. Na miejscu wrogów pojawili się „wieśniacy”
(niby niewielka różnica, ale ich zachowanie stało się mniej przewidywalne),
środowisko gry oglądamy w pełnym 3D, przebywając w obrębie danej lokacji mamy
większą interakcję z otoczeniem: otwieramy drzwi bez „loadingów”, wyskakujemy
przez otwarte okna, wspinamy się po drabinach – dzięki temu walka i eksploracja
zdecydowanie zyskała na dynamice względem poprzednich części. Sterując głównym
bohaterem (Leon Kennedy, znany doskonale fanom serii) czeka nas sporo atrakcji:
przez 20 godzin gry przemierzamy hiszpańską wieś, zamek oraz wyspę, strzelamy
do przeciwników z wykorzystaniem broni wszelakiej (nóż, pistolet, shotgun,
strzelba-snajperka, pistolet maszynowy, rewolwer, granaty, wyrzutnia rakiet –
do wyboru, do koloru). Po drodze zgarniamy miejscową walutę, za którą możemy
nabyć coraz lepsze zabawki od szwendającego się tu i ówdzie kupca, istnieje
również możliwość ulepszania broni, zwiększając jej obrażenia,
szybkostrzelność, czas przeładowania oraz pojemność magazynka. Jest się zatem
czym bawić, gdyż niejednokrotnie będziemy postawieni naprzeciw kilkunastu
wrogom, a bezpieczeństwo zapewni nam jedynie wybicie wszystkich co do nogi.
Biorąc pod uwagę konieczność eskortowania panny Ashley w określonych
fragmentach gry, momentami robi się naprawdę gorąco – aż można stracić głowę..w
brutalnej dekapitacji piłą mechaniczną. Jeśli już przy walce jesteśmy, to
niestety sterowanie pozostawia sporo do życzenia – brak możliwości poruszania
się na boki (tzw. strafe’owania), oraz brak możliwości jednoczesnego celowania
i poruszania się (prawa gałka analogowa jest praktycznie bezużyteczna!) zabija
nieco frajdy z gry – potyczki stają się niepotrzebnie utrudnione. Słowo daję,
dobrą godzinę przyzwyczajałem się do archaicznego sterowania, które było
toporne już w dniu premiery, jest to właściwie jedyny minus tego tytułu. Aha,
no i standardowo fabuła nie porywa, jest, bo być musi, ale Resident nigdy nie
aspirował do bycia czymś ponad horror klasy B, jeśli chodzi o narrację.
Źródło zdjęcia: https://www.kinguin.net/pl/category/4867/resident-evil-4-biohazard-4-hd-edition-steam-cd-key/
Co by nie
mówić, po tych kilkunastu latach grywalność RE4 jest nadal bardzo wysoka,
radość z zabawy i adrenalina są porównywalne z pierwszym zetknięciem z tą
pozycją, jedynie sterowanie po tak długim czasie stało się jeszcze większą
pomyłką do której trzeba się przyzwyczaić. Na koniec wspomnę jeszcze o grafice –
Resident Evil 4 na PS2 prezentował się rewelacyjnie, na X360 w nieco podbitej
rozdzielczości wygląda wystarczająco ładnie, aby nadal cieszyć oczy lokacjami,
które zapamiętaliśmy z pierwowzoru. Przyczepić się można jedynie do niektórych
tekstur, które straszą takim rozmyciem, jakby nie wzięły rutinoscorbinu, ale
jestem skłonny przymknąć na to jedno oko. W końcu niewiele jest gier, które po
14 latach wciąż potrafią wywołać banana na twarzy, czyż nie ?
Komentarze
Prześlij komentarz