Czarne lustro (2011-) 5 sezon
gatunek: dramat, thriller, Sci-Fi
Piąty sezon „Czarnego lustra” pojawił się wreszcie na
Netflixie – to jeden z tych seriali, na które warto czekać (pozdrawiam fanów „Gry
o tron”). Ale czy i tym razem było warto ? Jak to mówią – co za dużo to i
świnia nie zje.
„Czarne lustro” swego czasu ukazało się światu jako jeden z
bardziej świeżych i intrygujących seriali ostatniej dekady. Twórcy ukazywali nam
destrukcyjny wpływ technologii na życie człowieka, w każdym odcinku zmuszając
widzów do mocnych przemyśleń i refleksji (nie brakowało dosadnych i
kontrowersyjnych puent). Nie ukrywam, że jest to jedna z moich ulubionych
produkcji, którą chętnie polecam znajomym, zwłaszcza tym, którzy za dużo
korzystają ze smartfona (tu z kolei pozdrawiam siebie). Kiedy zatem pojawiły
się kolejne odcinki na znanej platformie, trochę się rozczarowałem, że są tylko
3 sztuki. To uczucie nie minęło niestety po seansie, ale mimo wszystko nie
uważam tego czasu za stracony.
Pierwsza historia, „Striking Vipers”, to relacja starych
kumpli, zatracających się na powrót w grach wideo, tym razem w wersji VR. Dość
szybko robi się niezręcznie, chociaż brakuje jakiegoś mocnego, szokującego
zakończenia – samo podważanie własnej orientacji przez pół odcinka nie
wystarczy. Plus za pojawienie się znanych twarzy (Anthony Mackie i Pom
Klementieff), ale nie ulega wątpliwości, że to najsłabszy odcinek z całej
trójki.
Druga opowieść, „Smithereens”, pokazuje niebezpiecznego
taksówkarza, porywającego młodego pracownika światowej korporacji tworzącej
portal społecznościowy. Jest w tym ukryty cel, jest napięcie, jest
zaskoczenie, gdy poznajemy motywy głównego (anty)bohatera. Historia zakończona
z pomysłem, będąca niejako odzwierciedleniem naszej współczesnej „scrollująco-share’ująco-lajkującej”
cywilizacji. No i aktorzy – Topher Grace jest niezły, ale Andrew Scott ponownie
pokazuje, że uwielbia grać z obłędem w oczach i to nie tylko w „Sherlocku” – zdecydowanie
uczta dla oka i serca.
Trzeci wątek, „Rachel, Jack and Ashley Too” to opowieść o
Rachel, młodej fance, zapatrzonej ślepo w gwiazdę muzyki pop, Ashley (Miley
Cyrus, po trochu grająca samą siebie). Rachel otrzymuje małego robota z
osobowością Ashley, który staje się jej jedynym przyjacielem. Pojawia się wątek
artystki wykorzystywanej jako produkt w przemyśle muzycznym, brakuje tu jednak
większej głębi – całość sprowadza się do uproszczonej, stereotypowej fabuły z
happy endem, chociaż, gdy przestaniemy się doszukiwać drugiego dna, ogląda się
ją z zaciekawieniem – i nic ponadto.
Oczywistym jest, że „Czarne lustro” nie odzyska świeżości,
którą cechowało się jeszcze kilka lat temu, niemniej jednak kolejny sezon to
kolejny spadek formy – odcinki przestały szokować, brnąc w kierunku zwykłych
historii bez przekazu (pomijam świetny „Smithereens”). Obyśmy nie musieli
czekać 1,5 roku na 3 przeciętne odcinki, bo odpowiedź będzie jedna – nie warto.
Źródło zdjęcia: https://www.elle.pl/artykul/netflix-wprowadza-rewolucje-czarno-lustro-bedzie-mialo-interaktywne-zakonczenie-181002114958
Komentarze
Prześlij komentarz