Z „lekkim” opóźnieniem udało mi
się w końcu obejrzeć trzeci sezon „Lucyfera”, serialu, który
mimo swoich wad potrafił zdobyć pokaźne grono fanów. Nie będę
ukrywał, że i ja polubiłem ten serial. Jednak zawsze coś stawało
na drodze, abym rozpoczął seans trzeciego sezonu. W międzyczasie
poznałem wiele opinii na jego temat, głównie negatywnych. W końcu
nadeszła ta chwila, gdy mogłem sprawdzić, ile prawdy w tych
doniesieniach było.
Tytułowy Lucyfer ma niemały problem
bowiem na jego drodze pojawił się niejaki Grzesznik. Człowiek,
który zaczął dawać przysługi, w czasie, gdy diabeł zajął się
bardziej przyziemnymi rzeczami. Wraz z kolejnymi wydarzeniami okazuje
się, że Grzesznik jest nie lada przeszkodą na drodze Lucyfera i to
nie tylko przez przywłaszczenie sobie diabelskiej roli. Można nawet
rzec, że w międzyczasie okaże się to jednym z najmniejszych
problemów. Tak w skrócie można opisać główny wątek fabuły bez
spoilerów (no cóż, może są na tym świecie jeszcze osoby, które
trzeciego sezonu nie oglądały). Serial przestał się kręcić
tylko wokół skomplikowanych relacji wokół Pani Detektyw i
diabełka, doszedł nowy wątek wspomnianego Grzesznika, który
napędza sezon. Owszem, w poprzednich sezonach pojawiały się wątki
bardziej rozbudowane, niekończące się na jednym odcinku, jednak
była to o wiele mniejsza skala, niż ta z trójki. I pisząc
szczerze, nie wiem czy wyszło to na dobre. Prawda, serial został
urozmaicony, jednak autorzy chyba się pogubili, rozciągnęli go na
26-odcinkowy tasiemiec, który się po prostu dłuży. Wprowadzono
retrospekcje, które miały na celu rozwinięcie pewnych wątków,
wyjaśnienie motywów postępowania bohaterów. Tylko po co z
retrospekcji robić osobne odcinki skoro można było najważniejsze
motywy wpleść w trwającą fabułę. Nie dość, że dodało by to
smaczku rozwiązywanym sprawom to jeszcze nie nudziłoby widza.
Zamiast tego mamy niepotrzebne i nudne odcinki, a do tego
niewyjaśniony bardzo ważny wątek. Naprawdę, można było skrócić
serial o dobrych kilka odcinków, zawierając w nich najważniejsze
motywy i wydarzenia tworząc ciekawy i udany sezon. I owszem, żeby
nie było, wątek i sam pomysł Grzesznika jest świetny, jego
prawdziwa tożsamość może zaskoczyć, ale co nam z tego jeżeli
cała historia jest po prostu rozmyta przez natłok zbędnych
wydarzeń i motywów. Traci się wątek, ponieważ przerywa nam go
kolejny nic niewnoszący odcinek. Totalny strzał w kolano. Jednak
żebyście nie pomyśleli, że trzeci sezon to totalna klapa, trzeba
powiedzieć wprost, że ratuje go jak zawsze świetna gra aktorska
Toma Ellisa jako tytułowego Lucyfera. No cóż, chyba każdy przyzna
mi rację, że Tom w tej roli jest nadal świetny. Jego specyficzne
podejście do własnych problemów, „przełomy” podczas seansów
u psychologa, przenoszenie każdej badanej sprawy na własne relacje
z Ojcem (oczywiście w swój własny, pokręcony sposób) czy też
złośliwego humoru, to wszystko co w głównym bohaterze
pokochaliśmy i nadal jest na swoim miejscu. Również pozostali
aktorzy odwalili kawał dobrej roboty. Nawet Lauren German grająca
Chloe Decker, której reakcja na każdą sytuację jest taka sama
(przypomina mi się pewien mem, którego głównym bohaterem jest
Nicolas Cage), była jasną stroną tego sezonu. Gdyby świetną grę
obsady połączyć z dobrym, przemyślanym scenariuszem to wyszedłby
z tego chyba najlepszy dotychczasowy sezon Lucyfera. Niestety,
wydłużenie i w efekcie rozmycie fabuły spowodowało, że sezon ten
oglądało się bez żadnych emocji. Mogę tylko liczyć na to, że
zostały wyciągnięte wnioski i czwarty sezon zaskoczy mnie już
tylko pozytywnie.
A Wy oglądaliście trzeci sezon "Lucyfera"? Jakie są Wasze opinie? Czekamy na Wasze opinie i komentarze :)
Komentarze
Prześlij komentarz