"Dżozef"
Jakub Małecki
Wydawnictwo Sine Qua Non
Kraków 2018
„W życiu są tylko opowieści”. Trzeba je więc chłonąć całym
sobą. Zapisywać zdanie po zdaniu, budować bazę wspomnień. Ważną historią
Waszego życia powinien stać się „Dżozef” Jakuba Małeckiego.
W tym dziele poznacie dresiarza Grzegorza, Starego Marudę,
biznesmena Kurza oraz tego Czwartego – zmieniającego się w tytułowego
„Dżozefa”. Autor umieścił ich w sali szpitalnej – ograniczonej ścianami. Ta
zamknięta przestrzeń rozprzestrzenia się na wiele wątków. Działa tutaj po raz
kolejny moc twórczości Pana Jakuba. Każda z postaci i sytuacji ma wiele
kolorów. Wszechobecny realizm magiczny podkreśla życie teraźniejsze. Jest
szarość, smutek, są problemy i ciekawe rozwiązania. Bohaterowie są mimo to
bardzo namacalni. Wszystko obraca się wokół opowieści, którą snuje Stanisław
Baryłczak. Jego słowa będą przyczyną kłopotów, będą kurczyć świat. Zniknie
kilka sal szpitalnych, korytarz i wszyscy pracownicy szpitala. Pozostanie
spisana na kartce przez Grzegorza dziwna opowieść. Opowieść, której metą jest
jądro ciemności. Tutaj jest najgłębsza moc „Dżozefa” – odniesienia do
twórczości Josepha Conrada. Czytając, miałam ochotę zagłębić się w „Jądro
ciemności”, „Jutro”, „Lorda Jima”, „Smugę cienia”, „Szaleństwo Almayera” oraz
„Tajfun”. Z zapartym tchem czekałam na rozdział, w którym można było poznać
historię małego Stasia. Opowieść ciekawą, przejmującą i z każdym kolejnym
rozdziałem coraz bardziej mroczną. W słowach czułam zapadające się ściany i
ginący gdzieś w otchłani szpitalny korytarz. Potęgowało to we mnie niepokój. „Z
naprawdę wielkich posiadamy tylko jednego wroga: czas”. To stwierdzenie wciąż
krążyło w moich myślach. Omotała mnie „ostatnia powieść” Czwartego. Wyczuwałam
na swoich plecach kozła z drewna, który stał się towarzyszem i przekleństwem
Stasia. Ten Drewniak, niczym jądro ciemności, pochłonął każdą ścieżkę
interpretacyjną. Wniosek nasuwał się sam: każdy z nas ma takiego kozła
ofiarnego, każdy z nas w życiu zmaga się z jego obecnością.
"Każdy wie, ale dopiero w ostatniej chwili. Umierając,
doświadczamy tego objawienia, wiedza spływa na nas niechciana i przytłaczająca.
Mogliśmy robić to czy tamto, trzeba było spróbować czegoś wielkiego, nie
powinniśmy marnować się tu czy tam, siedzieć pół życia przed telewizorem,
rozumiesz. Wiemy, ale na wszystko jest za późno". Finał książki wywarł na
mnie piorunujące wrażenie. Po raz kolejny Pan Jakub Małecki udowodnił jak
wielka jest jego twórczość. Kilka osób, sala szpitalna, opowieść starca o
czasach młodości, zgrabnie wpleciony Joseph Conrad i kozioł z drewna – wydawać by
się mogło, że to literatura dziwna, zbyt skomplikowana i przerysowana. Nic
bardziej mylnego! To słowa, które powoli, krok po kroku, wgryzają się w
świadomość czytelnika. Pozostawiają rysę. Dobrą czy złą? Nie odpowiem Wam na to
pytanie. Sami, czytając, wysnujecie właściwe wnioski, opierając się na swoim
życiu i swoich doświadczeniach. Ja, poczułam, że każdy dzień jest niesamowicie
ważny. Codzienność zaś, to coś wielkiego – trzeba działać i spełniać marzenia. Mimo
obecności Drewniaka, należy śmiało iść do przodu – kochać, wierzyć, być sobą.
Po prostu być sobą w tym popapranym świecie.
Komentarze
Prześlij komentarz