W trakcie swojej historii postać
Jokera miała kilka interpretacji. I nie mam na myśli nawet samych
komiksowych antybohaterów, a postaci filmowe. W rolę złowieszczego
klowna wcielali się Cesar Romero, Jack Nicholson, Heath Ledger oraz
Jared Leto. Wszystkie postaci, poza tą odegraną przez Leto, stały
się kultowe w swoich czasach i doskonale wpasowały się w
świadomość widza i obraz Jokera jako złoczyńcy. Najmłodsze
pokolenie najlepiej pamięta Jokera z filmu „Mroczny Rycerz”, w
którym przeciwnik Batmana to istny król chaosu i zniszczenia. Jared
Leto, jako Joker, nie miał tak naprawdę szansy na walkę o dorównanie
swoim poprzednikom. Rola w „Legionie Samobójców” była tak
zmarginalizowana, że nie mamy nawet możliwości oceny tej postaci.
Jednak widocznie włodarze DC stwierdzili, że przygoda Jareda z tą
rolą ostatecznie się kończy. Nieudane próby stworzenia DC
Extended Universe zmusiły Warner Bros do stworzenia czegoś
zupełnie nowego. Początkiem tego ma być „Joker” reżyserii
Toda'a Philips'a.
W filmie tym poznajemy niejakiego
Arthura Fleck'a, nieudolnego komika cierpiącego na chorobę
psychiczną, która wywołuje nieposkromiony, straszny śmiech, w
najmniej oczekiwanych momentach. Na tym jego trudności życiowe się
nie kończą. Brak akceptacji u współpracowników, opieka nad chorą
zarówno fizycznie jak i psychicznie matką, finansowo nie stoi
najlepiej, a na dodatek sam niedawno wyszedł z zakładu
psychiatrycznego Arkham. Co gorsza w mieście Gotham nie dzieje się
najlepiej. Tonie ono w odpadach przez strajk służb za to
odpowiedzialnych, rośnie frustracja mieszkańców, a na dodatek
jeden z kandydatów na burmistrza – Thomas Wayne, swoimi
wypowiedziami na temat uboższej części społeczeństwa, nie
łagodzi tego stanu rzeczy. Jak widzicie świat, w którym żyje
bohater filmu, nie należy do tych przyjaznych. Jego jedyną iskierką
radości w tej pozbawionej sensu egzystencji jest program rozrywkowy
Murray'a Franklin'a. Franklin jest idolem życiowym Arthura i tak jak
on chce zostać sławnym komikiem.
Splot kolejnych nieszczęśliwych
wydarzeń sprawia, że Arthur popełnia zbrodnię. Ukazuje ona co tak
naprawdę przynosi mu radość – śmierć innych. Kolejne odkryte
fakty z przeszłości, brak pracy, akceptacji oraz wyszydzanie jego
występu przez idola Arthura powodują, że na wierzch wyłania się
Joker i to on zaczyna sterować świadomością Arthura.
Postać Arthura, a następnie Jokera, to
aktorski majstersztyk. Napisać, że Joaquin Phoenix odegrał rolę -
to mało, on stał się Arthurem, a następnie Jokerem. Każdy gest,
mimika, doskonale odzwierciedlały stan emocjonalny bohatera. To w
jaki sposób chodził, tańczył po kolejnych popełnionych
zbrodniach, tworzy genialną interpretację postaci i jego stanu,
pokazuje co odczuwa w danej chwili postać oraz jak szybko te stany
emocjonalne się zmieniają. Gra aktorska Phoenix'a hipnotyzuje widza
na całe dwie godziny seansu, powodując współczucie, mimo
popełnionych zbrodni. Po raz pierwszy mamy tu tak rzeczowe i
wiarygodne przedstawienie źródła egzystencji postaci Jokera. Nie
jest to człowiek, który po prostu zabija dla chorej zabawy, tutaj
przez swoją przeszłość, problemy dnia codziennego, bezsens życia,
znajduje w końcu radość. Dla zwykłego człowieka radość
bestialską i okrutną, ale Joker kieruje się innymi wytycznymi.
Świat przedstawiony jeszcze bardziej
pokazuje nam jak niewiele trzeba było, aby chory Arthur dotarł do
stanu, w którym budzi się Joker. Brudne, ponure miasto, brak pracy,
ciągłe strajki, a do tego przejaskrawieni ludzie,
którzy w większości nie należą do tych dobrych i wyrządzają
krzywdę, również samemu Arthurowi. W najlepszym wypadku spotykamy
tu obojętność na ludzkie problemy, a okazywanie zrozumienia czy
jakiejkolwiek sympatii, może nadejść jedynie od osób z podobnymi
problemami.
Na odbiór obrazu, poza genialną grą
Phoenix'a oraz codzienną rzeczywistością świata bohatera, duży
wpływ ma paleta barw, ruch kamery oraz muzyka. Barwy w Jokerze są
wręcz mdłe, nie ma tu miejsca na żywe, radosne kolory, które
pokazałyby choć trochę dobra w przedstawionej rzeczywistości.
Jedyne momenty, gdzie barwy były żywsze, weselsze, przynosiły choć
chwile wytchnienia, to sceny, w których Arthur wyobrażał sobie
momenty z życia, w których jest szczęśliwy, odnosi nawet
najmniejszy sukces. Praca kamery, jej ruch, czy drgania, zbliżenia
na twarz bohatera, zwracające pełną uwagę na jego mimikę,
dobitnie wprowadzały widza w niepokój oraz nakierowywały na
obecny stan Arthura/Jokera. Dopełnieniem gry aktorskiej i pracy
kamery była muzyka. Idealnie dobrana do momentu, nie narzucała się
widzowi, lecz wypełniała obraz, tworząc z nim spójną całość.
Przed seansem Jokera słyszałem wiele
pozytywnych słów na temat tego filmu. Mimo wszystko zachowywałem
pewien margines, w końcu niejednokrotnie okazywało się, że mój
odbiór filmu był zgoła inny niż recenzentów. Jak się okazało
„Joker” to film genialny, przedstawiający antybohatera z Gotham
z zupełnie innej perspektywy. Pokazuje nam źródło problemu i
powstania groźnego przestępcy. Gra aktorska Joaquin'a Phoenix'a, to
aktorstwo doskonałe. Aktor w pełnym tego słowa znaczeniu wcielił
się najpierw w Arthura, a następnie Jokera, stał się nimi. Widać
to na każdym kroku, w każdej scenie. Teraz w mojej głowie rodzi
się pytanie. Który Joker jest lepszy? Ten zagrany przez Phoenix'a
czy Heath'a Ledger'a? W końcu o tym drugim również po premierze
pisano jako o osobie, która stała się Jokerem i zagrała
perfekcyjnie. Trudno jest powiedzieć. Przede wszystkim Joker z
"Mrocznego Rycerza", idealnie pasował do koncepcji filmu. Arthur Fleck
to zupełnie inna postać, nie mamy tu „Pana chaosu”, który
niszczy wszystko dla zabawy i samej chęci niszczenia. Myślę, że
postać wykreowana przez Phoenix'a nie pasuje do filmu akcji.
Obawiam się, że przy zestawieniu nowego Jokera z Batmanem w stylu
Mrocznego Rycerza, antybohater, mimo genialnej gry aktorskiej, wypadłby
blado. Pytanie co dalej z tą postacią? Zakończenie pozostawiło
otwartą furtkę, z jednej strony rozdział "Joker" może się
zakończyć, z drugiej nie stoi nic na przeszkodzie, aby historia trwała nadal. Tylko czy byłby sens porzucenie tej postaci?
Komentarze
Prześlij komentarz