|
Wiedźmin - The Witcher - plakat |
Nadchodzący serial Wiedźmin od Netflixa wzbudzał duże zainteresowanie jak i kontrowersje, począwszy od wprowadzonych zmian względem książki po wycieki zdjęć z planu i pamiętne gorące dyskusje choćby na temat zbroi nilfgaardzkich wojsk. Ja sam raczej wolałem poczekać z opiniami do premiery serialu niż denerwować się zawczasu. Aż dziwne, bo był to serial, na który czekałem z niecierpliwością. Ale czy było warto?
Gdybym pisał recenzję pierwszego odcinka, tak jak miało to miejsce w przypadku ósmego sezonu Gry o Tron to netflixowy Wiedźmin zostałby po prostu zmieszany z błotem. Po prostu nic mi się w nim nie podobało, czepiałem się czego tylko się dało. Ale chyba największym problemem serialu byłem ja. A mianowicie moje namolne porównywanie postaci z serialu do tych z gry od naszych „Redów”. Tak, wiem, od samego początku mówiono o tym, że serial oparty jest na książkach, a nie grach komputerowych. Nie ma jednak co ukrywać, sama „trójka” jest z nami dosyć długo i mocno wpłynęła na nasz sposób odbierania tego świata. Gdy przestałem „szukać” Dzikiego Gonu w serialu, odbiór odcinków zmienił się diametralnie. Mogłem w pełni zagłębić się w przedstawiony świat.
I... jestem usatysfakcjonowany. Gra aktorska stoi na co najmniej dobrym poziomie, szczególnie odtwórca głównej roli Henry Cavill zrobił robotę, serialowego Geralta ogląda się z przyjemnością. Najmniej odpowiada mi postać Lwiątka z Cintry, choć tak naprawdę jeżeli chodzi o tą postać to nie miała na chwilę obecną zbyt dużo do zaprezentowania. Prawdopodobnie w drugim sezonie odegra większą rolę w serialu i wtedy zobaczymy co zaprezentuje nam Freya Allan. Pozostałe postaci jak najbardziej na duży plus, szczególnie przemiana Yennefer.
O dziwo jako zaletę serialu odbieram dubbing. Ogólnie jestem wielkim przeciwnikiem polskiego dubbingu w filmach. Wyjątkiem są bajkowe produkcje Disneya, ale to tak na marginesie. Angaż Michała Żebrowskiego spowodował, że zdecydowałem się sprawdzić jak to brzmi. No i znów Geralt daje radę, i nie tylko on. Dla porównania drugi odcinek zacząłem oglądać w wersji oryginalnej i jednak dubbing zwyciężył. Jedynie Yennefer w polskiej wersji dźwiękowej mi nie odpowiada i drażni. O ile jeszcze pasuje do Yen przed przemianą, kobiety skrytej i niepewnej, to po przemianie nie pasuje totalnie.
Historia, to oczywiście przygody bohaterów znane z opowiadań Andrzeja Sapkowskiego, zmodyfikowane na potrzeby serialu, czasami całkiem mocno, jednak ogląda się je przyjemnie. Na pewno pomaga znajomość książek ASa, ponieważ wydarzenia nie są przedstawione chronologicznie. Mamy tu trzy linie czasowe – Geralta, Yennefer oraz Ciri. Dopiero pod koniec sezonu łączą się ze sobą. Mi to nie przeszkadzało, ponieważ czytałem książki wcześniej, jednak osoby, które znają Wiedźmina tylko z gier lub rozpoczynają swoją przygodę z tym światem, mogą być mocno zagubieni.
Największą wadą, która zwracała moją uwagę, to efekty komputerowe w serialu. Niedociągnięcia mocno rzucają się w oczy, potwory, aż świecą interwencją grafika, animacje również z nóg nie zwalają. Liczę jednak, że w drugim sezonie element ten ulegnie sporej poprawie. Netflix ma to do siebie, że pierwsze sezony pod względem efektów graficznych pozostawiają wiele do życzenia, jednak stan ten poprawia się z każdym kolejnym sezonem.
Wiedźmina oglądało mi się bardzo dobrze i nie mogę uznać tego czasu za stracony. Nie będę ukrywał, że serial ma swoje wady i nie jest idealny, jednak nie można go zaliczyć do złych. Prawda, ma mnóstwo negatywnych opinii, szczególnie w Polsce, jednak mam wrażenie, że są to głosy dwóch grup - Fandomu, który zaakceptuje ten świat tylko i wyłącznie jeżeli będzie się zgadzał kropka w kropkę z tym co mamy w książkach, oraz graczy, którzy nie znają innego wiedźmińskiego świata poza tym przedstawionym przez „Redów”. Jak już pisałem, trzeba odrzucić wizualizację postaci z gier i skupić się na serialu. Wtedy możemy „wycisnąć” z niego wszystko co dobre i w pełni cieszyć się przygodami Geralta z Rivii.
Komentarze
Prześlij komentarz