|
Moon Knight: Z martwych - recenzja |
Filmy Marvela od lat są na czele,
jeżeli chodzi o tematykę superbohaterów. Pozwoliło to
m.in. polskim widzom poznać wiele nowych postaci, niekoniecznie
kojarzonych wcześniej w kraju nad Wisłą. Nie zmienia to jednak
faktu, że istnieją w portfolio komiksowego wydawnictwa
superbohaterowie oraz antybohaterowie, o których nadal wie niewielu.
Jednym z nich jest niejaki Moon Knight.
Pokrótce kim jest Moon Knight i jak
rozpoczęła się jego przygoda. Marc Spector, bo o nim mowa, podczas
jednej z misji w Egipcie, wraz ze swoim zleceniodawcą Bushmanem,
spotykają ekipę prowadzącą wykopaliska. Bushman zabił jednego z
archeologów, Spector nietolerujący zabijania niewinnych zaatakował
swego niedawnego sprzymierzeńca. Niestety walkę przegrał
sromotnie. Umierającego Spectora odnajduje dwóch tubylców i
zanosi go do świątyni boga księżyca. Tam Marcowi objawia się bóg
Konshu i daje propozycję ocalenia życia, w zamian za to, że
Spector zostanie jego awatarem. Marc przebudza się, przywdziewa
srebrną szatę, pokonuje Bushmana i przywdziewa imię Moon Knight.
Po powrocie do Stanów Zjednoczonych inwestuje pieniądze, które
zdobył jako najemnik i rozkręca niemałą fortunę, pozwalająca na
walkę z przestępcami. Przez swoje zaburzenia umysłowe tworzy też
kilka alternatywnych aspektów osobowości, z których korzysta w
walce.
Komiks „Moon Knight: Z martwych”
przedstawia sześć krótkich historii definiujących nowym
czytelnikom, w jaki sposób działa Moon Knight. Opowiedziane
historie są bardzo dynamiczne i brutalne, dobrze ukazują
charakterystykę Spectora oraz jego kilku aspektów, ich możliwości
jakie oferują w zależności od zaistniałej sytuacji. Każda z
przedstawionych historii jest inna, nie ma tutaj wtórności, za to
każdy z nich pokazuje z jakimi przeciwnościami spotyka się Moon
Knight w swoim „superbohaterskim” życiu. Szczególnie przypadły
mi do gustu „Sen” i „Scarlet”. W pierwszym widzimy podróż
do krainy snów, w której Moon Knight musi rozwiązać kolejną
zagadkę. Drugi zaś przedstawia bezwzględne i błyskawiczne
działanie głównego bohatera.
Ciekawie prezentuje się samo wykonanie
komiksu. Kreska, którą oferuje nam Declan Shalvej to czysty
minimalizm bez nacisku na jakiekolwiek szczegóły. Styl ten dobrze
pasuje do fabuły przedstawionych historii, w których główny nacisk
położono na dynamikę i przekaz. Idealnym dopełnieniem jest
kolorystyka oferowana przez autorów. Tutaj również panuje
niezbędny minimalizm, który idealnie odzwierciedla tło wydarzeń,
dynamikę i emocje, które im towarzyszą. Przygotujcie się na duże
ilości wręcz rażącej bieli, która będzie Wam towarzyszyć w
trakcie tych historii. W końcu to w ten kolor przywdziewa się Moon
Knight, aby wrogowie mogli go szybciej zauważyć.
„Moon Knight: Z martwych” to komiks
niezwykle dynamiczny i efektowny, który zaledwie wprowadza nas w
historię Moon Knight'a i jego czterech aspektów. Wystarcza to
jednak, aby czytelnik zainteresował się tą oryginalną postacią i
jego przygodami. Moon Knight, to świetne uzupełnienie poznanych już
postaci Marvela, zupełnie odmienna osobowość, a nawet osobowości,
brutalność i styl.
Komentarze
Prześlij komentarz